Fragment powieści Bursztyn, miód, jarzębina. Listy miłosne Brunona Schulza, składającej się z listów do tajemniczej kochanki, nauczycielki polskiego, która aby ukryć romans przed mężem, przetłumaczyła je na niemiecki, dodając swoje komentarze.

Temat dzisiejszej akcji literacko-plastycznej brzmi: Kochanie kobiety z mężem na horyzoncie. W gruncie rzeczy to przedmiot wszystkich moich listów. Stanowi niezmienne kulisy przedstawienia, które strąciło mnie w literackość, mimikrę, teatr dla głuchoniemych. Podobnego przedstawienia na tych deskach jeszcze nie wystawiono. Za każdym razem grana jest premiera, chociaż scenariusz niczym się nie różni. Raz mamy komedię, innym razem wodewil, melodramat, tragedię. Bezmiar kombinacji. Moim celem jest wprawić męża w osłupienie, nie pozostawiając mu czasu na zastanowienie się czy też zrozumienie czegokolwiek.

Ludzie ze stażem małżeńskim różnią się od tych, którzy go nie mają – po prostu żyją w innych wymiarach czasu. Odmienny jest ich metabolizm, wyczucie przestrzeni, reakcje, ułożenie rąk, dykcja, długość śmiechu, bezpośrednio dotykająca ziemi powierzchnia stopy…

Prości ludzie znają się dobrze na moralnych zasadach i skostniałych obyczajach. Jedną ze świętości jest dla nich z trudem założona rodzina – spalają się żarliwie przy jej wychwalaniu.

Na początku małżeństwa jest słowo [Tak!]. [Z mojego wesela pamiętam tylko toast wzniesiony przez jednego z krewnych męża. Właściwie to nie przypominam sobie ani jednego słowa. Pozostało tylko wrażenie. Sens toastu dotyczył jedności małżeńskiej na całe życie – w ten oto sposób śmierć otwarcie wkroczyła do mojego życia z chwilą zamążpójścia, przynosząc ze sobą trwającą do dzisiaj grozę. Tamtego dnia jakaś część mnie na zawsze umarła. Ścisnęła mnie oburącz nieuchronność życia małżeńskiego.] Cała reszta przychodzi później.

[W moim życiu jednocześnie pojawił się mąż i jego młodszy brat. Często popadałam w rozterkę: którego z nich naprawdę kocham? Nie raz trafiała się okazja, by przypieczętować wzajemną sympatię, ale zdaje się, że żadne z nas nie chciało zrobić symbolicznego pierwszego kroku, baliśmy się tego – mówiąc wprost – poniżającego wydarzenia. Swoją powściągliwość usprawiedliwiałam, śmieszną dla mnie dzisiaj, troską by nie zranić męża. To wtedy zaczęłam prowadzić dziennik po niemiecku (który też piszę zdeformowanym/ zdeflorowanym charakterem pisma). Często powtarzałeś, że podobne dylematy zmusiły do pisania samego Chrystusa. Niedawno pokazałeś mi nawet reprodukcję Breughela, na której Jezus pisze pochylony na piasku. (W tym miejscu próbujesz to odtworzyć.) Twoim zdaniem nikt dotąd nie rozszyfrował napisu.] Odpychałem od siebie najdrobniejsze wzmianki na temat męża, ale i tak powracał nieproszony. Coraz częściej spotykałem go we śnie, wyłaniał się z ciemności, celując w nas trzymanym pistoletem. Śmierć była jednocześnie przebudzeniem.

[Od niedawna modlę się przed snem do Najwyższego, by przebaczył mi, że kładę się obok człowieka, którego już nie kocham, jak i o to, żebym nie wymówiła we śnie Twego imienia. Uaktywniłeś w mym małżeństwie uśpiony wirus, co do tego stopnia przyspieszyło skrócony proces rozkładu, że słychać odrywanie tworzących pierwotnie całość poszczególnych kawałków. Pewnej nocy przyszedł do mnie we śnie list od ukochanego mężczyzny, którego nie widziałam ponad dziesięć lat. Teraz mieszka w innym kraju, tam gdzie ja kiedyś. Musiałam być mu tej nocy bardzo potrzebna, skoro przypomniał mi o sobie, ryzykując, że na nic się to zda.]

Historia Twego małżeństwa w znacznej mierze określiła nasz związek, wręcz nadała mu fizjonomię. Nienawiść do męża w sposób nieunikniony również mnie dotyka. [Bardzo często i intensywnie myślę o nim, tak często, że wręcz o nim zapominam.] Udało Ci się zarazić mnie swoją nienawiścią, tak głęboką, że czuję jak dojrzewa we mnie morderca. A jednak nie zmieniłbym niczego. Nie, że nie chcę, po prostu nie mam siły. [Najzwyczajniej w świecie nie jesteś gotowy na żadną zmianę.] Szczególnie wpłynął na mnie opis waszych małżeńskich stosunków i mężowskiej obsesyjnej potrzeby seksu [Sam mówiłeś, że szablę Stwórcy, którą rozciął Całość na dwie części, najmocniej odczuwa się w łożu małżeńskim. Nie ma takiej osoby, która ani razu nie zadrżała z powodu jej lodowatego, metalicznego dotyku. Osobiście ową szablę najchętniej przyrównałabym do meduzy. Tylko kobieta w łożu małżeńskim może poczuć jak mężczyzna pęcznieje niczym lina okrętowa albo ziarna fasoli. Wtedy najłatwiej ukształtować męski materiał. Nie, nie chodziło o jego potrzebę seksu, on po prostu wyczuwał jakiś problem, inna rzecz, że lokował go w niewłaściwym miejscu. Wiadomo, że mężczyźni są przewrażliwieni na punkcie każdego drobiazgu, który stawiałby pod znakiem zapytania ich potencję – dlatego też nacierają z potrójną siła.], w czym, jak utrzymujesz, nie uczestniczysz aktywnie. Staram się jak mogę w to wierzyć, cieszę się, że nie sprawia Ci przyjemności [Czy można jeszcze coś nowego stwierdzić na temat męskiego egocentryzmu?], choć ta radość boli. Spróbuj zrozumieć mój egoizm. [Odczuwam, że mąż i córka są dla mnie coraz większym ciężarem. Oboje w sposób widoczny pozbawiają mnie czegoś. Może powinnam czuć się winna, przede wszystkim jednak oskarżam ich, że rosną ze mnie jak chwasty z ruin. Potrzebują mnie tylko jako żony i matki, nie istnieje dla nich nic poza tym. W swoim czasie udowadniałam zarówno samej sobie, jak i innym, że małżeństwo otwiera niewyczerpane możliwości pielęgnowania i ochrony samotności. Teraz już nie jestem do końca przekonana.]

Twoje zwierzenia [Jestem zaskoczona, ile intymnych uczuć Ci powierzyłam. Istnieją ludzie, przed którymi ten rodzaj otwierania się jest niezauważalny i nieunikniony. Tłumaczę sobie, że na tyle jesteś zafascynowany własną Tajemnicą, iż uważnie wysłuchasz mojej. Opowiadałam Ci nawet o tym jak obserwuję męża, gdy rozpaczliwie stara się kochać ze mną. W podobnych chwilach miłosiernie przeszukuję serce, by znaleźć choćby ziarenko utraconej miłości lub współczucia. Ale chyba zastąpiła je litość. Jego pocałunki zrobiły się mdłe. Niezmiennie nie osładzam ich swoimi. On całuje wrak mnie, a moja kołkowatość coraz bardziej go denerwuje, zmuszając i motywując do dodatkowego zaangażowania. A jednak cały ten wrak prądy podwodne odnoszą ku drugiemu brzegowi. Nie, nie – to nie Ty nim jesteś.] zmuszały mnie do ostrożności, bym jakąś przypadkową aluzją [nie istnieją przypadkowe aluzje] nie obudził w Tobie niemiłych wspomnień. [Nawet nie domyślasz się jak dalece uczestniczysz – pozwolę sobie użyć Twego wyrażenia – w dwóch równoległych powieściach: w tej którą sam piszesz, i w tej między mną a mym mężem. W tej drugiej jesteś drugoplanową postacią nie istniejącego dialogu (porachunku) między nami.] Było dla mnie prawdziwym wyzwaniem jak ustawić poprzeczkę, którą możesz pokonać, a która Cię nie zrani. [Bałam się czy mi się uda, teraz gdy z mojego małżeństwa pozostała tylko pusta skorupa, znaleźć schronienie między książkami, w tłumaczeniach. Wydawało mi się to jedynym rezerwatem, w którym mogę przebywać do woli. A potem nawet od niego zaczęłam zbyt wiele oczekiwać. I właśnie wtedy, jak na zamówienie, pojawiasz się – Ty.] Bo sama przyznasz, że bez tego rodzaju przyprawy [soli] każde Kochanie gorzknieje. [Teraz wydaje mi się, że właściwie to nigdy nie kochałam męża – a jeżeli nawet – to tylko dlatego, że on kochał mnie. Wtedy mi to chyba wystarczało. Z czasem okazało się, że to właśnie moja bierność doprowadziła powoli do śmiertelnej nudy. A przecież kiedyś kochaliśmy się. Tyle że to kochanie pochowaliśmy w grobowcu małżeństwa. Odwzajemniona „miłość” z reguły nuży.]

Tak jak ja uważam, że mój ewentualny ożenek [Każda dobra powieść kończy się małżeństwem, nie toczy się dalej. ] radykalnie zmieniłby sytuację, Ty zapewne wierzysz, że doświadczysz Dobra poza małżeństwem. [Mylisz się – Dobro nigdzie nie czeka na nas. Przez jakiś czas wypatrywałam je. Przyznaję, że przyłapywałam się na myśli, że Ono przyjdzie wraz z Tobą. Pomyliłam się. Dobro z nikim nie przychodzi.]

Jesteśmy z Twoim mężem diametralnie różnymi [martwymi] punktami między którymi się szarpiesz, dwoma brzegami między którymi płyniesz. Doskonale dopasowujesz się do nas, stwarzając pozory, że to niby my Cię kształtujemy, a w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. [Wreszcie doszła do głosu przysłowiowa męska solidarność rywali.]

Nie pozostaje Ci nic innego jak przy pomocy męża ożywiać wszystkie spędzone wspólnie dnie i noce – z pewnej odległości wyglądają świetnie. [Chyba mi nie współczujesz?] Z drugiej zaś strony, ja służę Ci do brukania wszystkich potajemnych marzeń o tym co piękne, dobre, trwałe. Mam potwierdzić nieistnienie aniołów, wyjścia i ratunku. Otrzymałem rolę potwornego cerbera, strzegącego niebiańskich bram. Ze mną udowadniasz, że wszystko jest tak samo niegodziwe.

W ten oto sposób tylko Ty zachowałaś czystość pomimo panującego brudu.

Dzisiaj widziałem Cię w mieście. Ukradkiem mi pomachałaś. A ja zazdrościłem mężczyźnie przy Tobie. Spośród wszystkich innych kobiet wyróżnia Cię to, że chyba tylko Ty umiałaś mnie słuchać. Zawstydziłem się – bo nie spodziewałem się Ciebie tutaj, nie byłem na Ciebie przygotowany. Nie chcę, by prysły wszystkie Twoje iluzje o mnie, które przecież pielęgnujesz. Jedynie one pomagają nam zatrzymać na sobie egoistyczne spojrzenia.

Nie masz potrzeby zaprzeczać – nocami często nawiedza Cię Lilit. [Nie, to Lulu] Staje mokra w drzwiach i namawia Cię do zabicia męża. Sen o zabójstwie męża jest ilustracją kobiecego kompleksu Edypa. [Tutaj rysunek przedstawiający walkę lwa z tygrysem, ale nie rozpoznaję kto jest kim.] Jest przyjemny, bo zdarza się rzadko, a jeżeli już, to nikt go nie wyjaśnia w ten sposób. [Jeszcze sobie ze mnie kpisz, jak z jakiejś smarkuli?] Sen istnieje, by pokazać dążenie do nieprzerwanego trwania. A jeśli nie masz dość sił, to przynajmniej udowodni Ci, że pragniesz skrycie śmierci męża. – Zepsuj wreszcie tę maszynę do chrapania – kpi sobie z Ciebie. [To nie jest przywoływanie śmierci, lecz świadomość, że tylko ona może raz jeszcze rozdać karty. Wszyscy po trochu życzymy sobie katastrofy, przydarzającej się nam samym lub innym. Jego śmierć uwolniłaby mnie od niekorzystnych okoliczności. Jednak w przywoływaniu jej kryje się spora dawka obłudy. Boję się przede wszystkim zbyt oczywistej sytuacji, w jakiej bym się wtedy znalazła. Zresztą literatura potwierdza, że tę samą osobę w pewnym okresie można kochać, by w innym nienawidzić jej do szpiku kości. ]

Nie po raz pierwszy się zdarza, że nasze największe miłości na końcu ballady [a może to dopiero początek? ], zgodnie z niepisaną zasadą, wpadają w ręce nicponi.

Wszyscy rodzimy się poetami. Mało kto poetą umiera. Akt narodzin to początek zderzenia czołowego z pustką prozy. Dlatego mądrzy ludzie słusznie twierdzą, że proza jest wrażliwością świeżej daty. Na przykład moje spotkanie z nią nastąpiło we wczesnej młodości. Wybuchła przede mną proza kochania. W podobnym wypadku, jak w większości zresztą, przejście z poezji na prozę jest nagłe, przedwczesne, najczęściej deprecjonuje poezję. Przecież to właśnie liryka powstaje, gdy za biurkiem przywołuję Twoje prozaiczności. [Od samego początku były dla mnie podejrzane Twoje poetyczne uniesienia. Zupełnie jakbyś uciekał przed poczuciem winy. To twój środek dyplomatyczny, który służy do ukrywania prawdziwych myśli i zamiarów. To co poetyckie jest suplementem uniżenia podczas konwersacji.] Rozwiała się wtedy moja młodzieńcza wiara, że oba rodzaje literackie mogą się uzupełniać w życiu i w literaturze, jak dwa lustra.

Mój haniebny upadek zlokalizował się w seksie. Jak sama wiesz – prozę seksu tworzą czynności i przeżycia zmysłowe, bez których ciężko go sobie wyobrazić: zdejmowanie odzieży, nieświeży oddech, zapach Drugiego i dźwięki wydawane przez kompromitujące nas ciała. [Literatura jest dla zajmującego się nią leczeniem z własnej obecności, zaś seks wymaga czegoś odwrotnego – całkowitego przebywania w swoim ciele.]

Chodzi o moją nieszczęśliwą (jakżeby inaczej?) młodzieńczą miłość. (Na stare lata zaczęła regularnie odwiedzać mnie we śnie. To, że wspominam sen lub wytwór wyobraźni, nie znaczy, że odmawiam rzeczom i wydarzeniom słusznej powagi. Jestem przekonany, że raczej zdzieram z nich zardzewiałą i rozkładającą się warstwę, nadając im blasku i błyskotliwości. Dołączyłem im kończyny, lepiej uwidaczniające ruchy. Nasze noce są dziecinnie namiętne. Bez przerwy wymieniamy pocałunki, których nigdy nie zaznaliśmy. Przed świtem budzi mnie, żegna się już po drugiej stronie snu i, jak wampir, odchodzi przed wschodem słońca.) Pamiętam jak milczeliśmy na przerzuconym nad rzeką pniu. Udawałem nieszczęśliwie zakochanego poetę [Tak jak teraz udajesz zakochanego mężczyznę w średnim wieku, zmęczonego, nadszarpniętego przez ząb czasu. Wystarcza Ci zabawa i przyjemność nie tyle z treści, co z samego faktu pisania listów. To co napisane jest dla Ciebie ważniejsze niż rzeczywiste.] i zastanawiałem się nad przyszłym wierszem o tej lirycznej chwili, a ona stała tuż obok mnie i żałośnie błagała: – Powiedz coś! (Nigdy nie udało mi się ustrzec przed tą uwagą.) A ja tego Czegoś nie wypowiedziałem do dzisiaj. Przychodziło do mnie, nie przeczę, ale nigdy nie oderwało się od koniuszka języka. Było zbyt trudne do wymowy – język sztywniał i chował się za zębami. Nie pamiętam czy było zbyt krótkie czy też zbyt długie, wesołe czy smutne, głośne czy ciche. Zawierało wszystkiego po trochu, wydawało się jednocześnie mądre i bezsensowne. Posiadało wystarczająco dużo siły, by bez przerwy opóźniać swoje narodziny. Trzymało wszystko w nadziei, nie pozwalając, by zamieniły ją rozczarowanie i apatia.

I wtedy zaprowadziła mnie w wysokie trawy, jej uwolnione z ubrania ciało błysnęło w świetle księżyca, gdy oddała mi się bezwarunkowo i pokornie.

Wiem, że pragnąłem do bólu. Nigdy nie odgadłem czego, ale na pewno nie tego co mi proponowała. [Przyczyny klęski każdej Pierwszej Miłości tkwią niewątpliwie w jej platonicznym podłożu. Ona odrzuca wszelki brud, choć dynamika każdej miłości w sposób nieunikniony do niego prowadzi. Pierwsza Miłość jest raczej myślą niż czynem, bardziej pragnieniem niż uczuciem.]

Mam szczerą nadzieję, że sens tego Czegoś, co między nami istnieje, wzbogaca otoczenie (listy są jego częścią), które z kolei nabiera autentyczności. Ten cały wspólny wysiłek nie jest zresztą niczym innym, jak próbą jej osiągnięcia.

Na lekcji biologii uważnie przyjrzałem się przekrojowi ludzkiego serca [Rysunek chłopca, przed którym stoi serce gigantycznych rozmiarów. Chłopiec trzyma w prawej dłoni skalpel, którym przecina wzdłuż serce, a lewą przytrzymuje rozciętą ściankę błony sercowej.] i przekonałem się, nie bez smutku, że nie ma w nim miejsca na żadną miłość, a co dopiero na taką jak ta. [Dlaczego więc niektóre starożytne narody wyrywały z ciał nieprzyjaciół serca i zjadały je surowe, jeszcze ciepłe?] Przychodziło mi wtedy do głowy, że może miłości nie przechowuje się w sobie, lecz w jakimś tajnym miejscu, z dala od tandetnego, rozpadającego się ciała. [Ojczyzną miłości jest również Ogród Rajski. W przeciwieństwie do ludzi, nigdy jej stamtąd nie wyrzucono. To co uważamy za miłość, to tylko jej mętna ewokacja.] Marzyłem, żeby wpaść na nią, przypadkowo, tak jak znajduje się zakopany garniec ze skarbem. [Wpadłeś na nią, ale jej nie rozpoznałeś. Teraz jest już za późno na poprawianie niedopatrzeń. Upokorzyłeś ją, i nigdy Ci tego nie wybaczy.]

Zawsze intrygują nas ci, którzy ośmielili się nas nie kochać. Po prostu nie możemy uwierzyć w nieprzekonujące argumenty. Czyżby wkładali aż tyle wysiłku, by właśnie nas nie kochać? Co za zaszczyt! Co za zaszczyt!

Beznadziejność kochania jest fałszem. Ta droga prowadzi donikąd; co najwyżej sprzeciwia się utrzymywaniu przy życiu prozy w postaci małżeństwa, rodziny i podobnych krótkorocznych wygód. [Kiedy piszesz – beznadziejność kochania – mam wrażenie, że chodzi o jakiegoś kalekę. Słowo – kochanie – okalecza każdy przymiotnik, każde słowo pragnące je opisać.]

Powiesz, że fantazjuję, bo wszystko w moim życiu kojarzy mi się z Tobą. To prawda, że naturalnym i logicznym skutkiem całego mojego dotychczasowego życia jest nasza znajomość. Wiedziałem to od chwili, kiedy przywoływanie Twej postaci zaczęło wpływać na mnie somatycznie, gdy zaczęły się naprzemienne rytmiczne przypływy i odpływy dreszczy. Ucisk na dole, w przeponie, poczułem wtedy po raz drugi w życiu. Po raz pierwszy przydarzyło mi się to podczas mej smętnej edukacji we Lwowie; w tym samym miejscu, w brzuchu – zmarła moja matka, chociaż tutaj, w Drohobyczu, jeszcze długo potem żyła. Syn nigdy jej nie zabija, w przeciwieństwie do ojca, ona w nim kona. Całymi miesiącami żegnałem się z matką poprzez ból, godny najwyższej literatury. Przez cały rok gniła w skurczach niewidzialna, łącząca mnie z nią pępowina. Dopiero gdy ból minął, dotarło do mnie, że narodziłem się raz na zawsze. [Nie żyjemy, dopóki nasi rodzice symbolicznie nie umrą. Kiedy w jednym moim śnie zmarł ojciec, nie żył już we wszystkich kolejnych.] Była to moja inicjacja do świata dorosłych.

Bez przerwy mówi się o nadejściu Mesjasza. Wieść przekazuje się półgłosem, a jednak wystarczająco głośno, jak pikantną plotkę z życia kogoś znanego. Na Jego przyjście ciżba raduje się, jak na wybuch nowego skandalu. Słowa zapowiadające Jego nadejście sprowadzają się do drwin i urągań. W ten sposób zmuszają Go, by objawił się poprzez gniew, ogień i krew, wyraziście.

Po wielu latach poznałem Ciebie, i to miejsce ponownie zaczęło (napiszę to słowo ryzykując, że popadnę w patos) krwawić. [Moje niezamężne koleżanki wierzą, że pojawieniu się Człowieka Ich Życia musi towarzyszyć ucisk w dołku..]

Tymi listami, przede wszystkim z ostrożności, do naszego związku wplatam poezję. Nie mam zamiaru poddawać w wątpliwość prozy, myślę jednak, że niepewność może jej wyjść na dobre. Poezja pomaga mi powstrzymać lawinę, zmuszającą mnie do nieustannego dogadzania Ci. Mam nadzieję, że nie wpłynie to na spełnienie mej prośby [woli?], żebyś niszczyła każdy mój list. Nie grzeszą one oryginalnością, historia literatury zna masę podobnych prób.

Dopóki istnieje taka nużąca i zagmatwana proza, poezja ma czym się żywić. Żyje w rozdarciu, niezadowolona z pola działania, niezdecydowana czy może nie wkroczyć na teren poezji. Nie ma jej ani tu, ani tam. Wystarczy, że zbliży się do jednej ostateczności, wnet druga jawi się bardziej obiecująco i mniej boleśnie. [Brak zdecydowania tworzy monstrualne kreatury. Adam Androgyn to potwór.] Poezja twierdzi – to miłość, proza – zwykłe zatruwanie ciała wydzielinami gruczołów płciowych. Obydwie nie są wystarczająco precyzyjne. Nie spodziewaj się, że odpowiem Ci dokładniej. Nie potrafię.

Liczę oczywiście na Twoją próżność. Będziesz uważniejszym czytelnikiem, jeżeli nawet nieudolnie ukryję ślady namiętności, jaką we mnie wzbudzasz.

A jest bezgraniczna i nie podlega żadnej wątpliwości.

Prevela na poljski
Agnieszka Łasek


Comments

Оставите одговор

Ваша адреса е-поште неће бити објављена. Неопходна поља су означена *